Żar leje się z nieba, czegóż ci więcej do szczęścia
potrzeba? Pozwólcie, że od tego jakże na czasie rymu zacznę mój dzisiejszy
wpis.
Ostatnio pogoda nas rozpieszcza i przynajmniej u mnie
wywołuje syndrom chęci wygrzania się na zapas. Najchętniej usiadłabym
gdziekolwiek na słońcu i po prostu wchłaniała jego promienie. Och, gdyby można w ten
sposób spędzać całe dnie po prostu wdychając zapach lata. I gdyby tego
prawdziwego lata było jeszcze więcej w tym roku. Oj, nie obraziłabym się,
a Wy?
Dlatego dzisiaj przedstawiam Wam, Drodzy Czytelnicy, wręcz mini przepis, który
zawsze kojarzy mi się z upałami
i wakacjami. Pamiętam z dzieciństwa, że właśnie
w tym czasie moja mama gotowała bardzo często różne kompoty i to był nasz
ulubiony napój w dzieciństwie. Być może moja mama by powiedziała, że jako
dziecko wcale nie chciałam pić tego kompotu, ale ja go wspominam bardzo dobrze
i słabość do niego pozostała mi aż do teraz i nie sądzę, by przeszła mi kiedykolwiek.
W pewnym momencie na studiach moje upodobanie do tego napoju
zmieniło się niemal w uzależnienie. Przez jakiś czas można mnie było codziennie
spotkać w akademikowej kuchni gotującej kompot z jabłek. Zdarzyło się nawet, że
pewna dziewczyna spytała mnie czy odżywiam się tylko nim. No cóż, są takie chwile, kiedy do szczęścia wystarcza
mi tylko szklanka tego napoju i morze słońca, ale zazwyczaj lubię do tego dorzucić
coś dobrego do jedzenia.
Kompot z rabarbaru:
Kilka sztuk świeżego rabarbaru
Cukier – w moim wykonaniu
maksymalnie pół szklanki
3-5 goździków
Cynamon – najlepiej w postaci
kawałka kory
Do największego garnka jaki mam
wrzucam obrany i pokrojony na kawałki rabarbar i zalewam wodą. W zależności od
upodobań i wielkości gara, którym dysponujemy można dać więcej lub mniej
rabarbaru. Oczywiście im więcej rabarbaru tym kompot ma bardziej wyraźny smak.
Dorzucam do tego goździki i
cynamon. Jeśli akurat nie posiadam go w postaci kawałków kory dodaję zmielony,
jednak taki spowoduje, że w kompocie pojawi się zawiesina z przyprawy, co nie każdemu może odpowiadać.
Kiedy rabarbar zacznie się
rozpadać przy gotowaniu uznaję, że kompot jest gotowy i go dosładzam minimalną
ilością cukru, ale moją zasadą jest nie dawać więcej niż pół szklanki.
Lubię, kiedy jest cierpki i tylko trochę słodki.
Rozmarzyłam się… Może to kwestia lata, może kompotu z
rabarbaru, a może Kasi Nosowskiej… No cóż, jutro trzeba będzie ugotować kolejny
kompot, tym razem ze śliwek i korzystać z pogody ile tylko się da.
Prawa autorskie do zdjęć oraz treści wpisów należą do autorki
bloga. Jeśli chcesz zacytować fragment wpisu proszę o podanie źródła i kontakt
mailowy kuchnia.poli@gmail.com.
No i znowu bez mięsa. Paulino zaproponuj nam w końcu coś co nadaje się do jedzenia przez rasowego mięsożercę. Buziaki!
OdpowiedzUsuńDo kompotu z rabarbaru można dodawać agrest, truskawki, ale mięso? Bałabym się takiego eksperymentu ;)
OdpowiedzUsuńMyślę jednak, że nadejdzie w końcu taki dzień, kiedy na tym blogu pojawi się jakiś wpis z mięsem. Co prawda nie będzie ich zbyt wiele, ponieważ nie jem go często. Ale bądź cierpliwy Mateuszu ;)
Paulinko, ja też poproszę coś z mięskiem. Może być kurczaczek lub karkówka... Zapraszam Ciebie do siebie w przyszłym tygodniu na lekką kolację z kurczakiem na balkonie. Czy przywieść Tobie pierniki?
OdpowiedzUsuńWidzę, że mięsożercy zawiązali sojusz ;) Tak jak pisałam niedługo pojawi się wpis z mięsem.
OdpowiedzUsuńChętnie przyjdę na kolację, bo choć zaproszenie pochodzi od Anonima domyślam się kto się za nim kryje ;) I bardzo proszę o pierniki :)
Poproszę o przepis z mięsem :) Następnym razem mam nadzieję, że zjemy kolację na balkonie :)
UsuńCiepły, letni dzień i zimny kompot:) Przygotuję po pracy
OdpowiedzUsuńMakaron z kurkami próbowałam, ciasteczka też, a i pasta z bakłażana - wszystko pyyyyycha. Tylko tego kompotu jeszcze nie miałam okazji skosztować :(
OdpowiedzUsuńAnia